Szczawnica. 3 dni w krainie hobbitów:))

Co wybrać jako bazę wypadową w Pieninach?

Szczawnica jako baza wypadowa jest świetnym wyborem. Przekonałam się do tego, gdy po raz pierwszy w życiu ruszyłam sama w góry! Brzmi groźnie, wiem. Na dziele była to spontaniczna ucieczka z Warszawy gdziekolwiek, aby tylko w góry:)) Tym razem padło na Pieniny, bo miałam ich straszny niedosyt. Wcześniej udało mi się tylko wejść na Trzy Korony oraz pozwiedzać okoliczne zamki, no i zawitać w Czerwonym Klasztorze na Słowacji.

Tym razem miało być inaczej. Przede wszystkim dla tego, że miałam być sama na szlakach. To się oczywiście nigdy nie wydarzyło:)) Chyba nie ma szans dla mnie, żeby nie spotkać kogoś zakręconego na szlaku i nie zapewnić sobie miłego towarzystwa na cały dzień. Góry jednak łączą ludzi :))

Pieniny w październiku przy tak fenomenalnie dobrej pogodzie, jaka była wtedy – są absolutnie boskie. Tyle uczty dla oczu i dla serca! Bo nie można się nie cieszyć patrząc na te malownicze i kolorowe pagórki, a do tego jeszcze z Tatrami w tle! Przez całe trzy dni byłam w bajcę!

Dzień 1. Wąwóz Homole, Wysoka, Palenica.

Pierwszego dnia miałam przejść Wąwóz Homole, który z jakiegoś dziwnego powodu został w mojej wyobraźni połączony z Rezerwatem Biała Woda… Więc spodziewałam się nieco dłuższej wędrówki i taką właśnie miałam, gdyż jeszcze w busiku „Szczawnica – Jaworki” rozgadałam się z Elą, która od razu poinformowała mnie, że chce iść na Wysoką. Tego w moich planach nie było, ale oczywiście postanowiłam dołączyć.

Przez wąwóz idziemy zielonym szlakiem. Spodziewałam się czegoś w rodzaju tatrzańskiego Wąwozu Kraków, ale jest inaczej – znacznie szerzej no i zdecydowanie wygodniejsza ścieżka. Znaków klarownie wskazujących kierunek na Wysoką na tym szlaku po prostu brak. To mnie nieco zdziwiło. Ale przed nami pędziła bardzo zdeterminowana para i, chociaż bardzo im się spieszyło, to machneli ręką i wskazali nam właściwy kierunek. Nieco poniżej Jemiriskowych Skałek trzeba odbić w prawo. Po kilkunastu minutach marszu przez las wychodzi się na rozlegle wzgórze i widoki zaczynają być co raz bardziej pocieszające.

Przez pół godziny idzie się więc w takich pięknych okolicznościach przyrody cały czas szlakiem zielonym. Aż nagle zaczyna się bardzo strome podejście, a właściwie wdrapywanie się po wyślizganej wąskiej ścieżce. Całkowicie się wtedy skupiłam na tym procesie, więc żadnych zdjęć z tego odcinku nie mam. A to właśnie wtedy zostałyśmy otoczone liczną grupą nastolatków wraz z przewodnikami (wycieczka szkolna), i po szybkiej rozmowie okazało się, iż nie planują oni wchodzić na sam szczyt Wysokiej, tylko tuż przed finałowym podejściem skręcają w prawo na szlak niebieski i idą grzbietem przez prawie 8 kilometrów aż do Palenicy. Ta opcja wygłądała bardzo kusząco:))

I tak oto zaczęłyśmy wędrówkę przez miejsca tak przepiękne, że myślałam, iż istnieją tylko w bajkach. Najpierw maszerujemy w gęstym lesie.

Jesień pienińska na tym odcinku leśnym jest absolutnie powalająca. I chociaż idzie się cały czas góra dół, to piękno natury te trudy wynagradza.

Po pewnym czasie drzew jest już co raz mniej, aż w końcu wychodzimy na rozległą grań, przypominającą besczadskie połoniny. Widoki są przecudne. Widać Tatry oraz Trzy Korony z bardzo ciekawej perspektywy.

Myślę, że gdyby tylko umiałam rysować, to zostałabym tam na kilka dni i nie mogłabym przestać malować te nieziemsko piękne krajobrazy. Nawet miałabym gdzie mieszkać, bo tuż niedaleko grani jest schronisko Pod Durbaszką :)) Ten pomysł, żeby właśnie zaszyć się tam na kilka dni i codziennie spacerować po tych magicznych pagórkach cały czas chodzi mi po głowie. Na pewno kiedyś to zrobię :))

Zastanawiałam się również, czy przypadkiem Tolkien, gdy tworzył swego „Władce Pierścieni” nie przechadzał się właśnie po tych zaczarowanych łąkach i wzgórzach. I czyżby na pewno nie mieszkają tu żadne hobbity lub inne krasnoludki:))

Po dwóch godzinach docieramy w reszcie do Palenicy. Rozrywka i udogodnienia są tu takie jak na Gubałówce, tylko w znacznie mniejszej skali: jest zjeżdżalnia grawitacyjna, są też leżaki, no i karczma, w której nie udało nam się zjeść pysznej kolacji, ponieważ poprzedniego dnia był tu armagedon turystyczny i głodni spacerowicze wymietli cały zapas żywności…

No cóż… Wsiadamy do kolejki linowej i zjeżdżamy w dół do Szczawnicy, gdzie już ledwo włócząc nogi docieramy do restauracji w Willi Pokusa i siadamy tam na pięknym tarasie. Mają tu dobre piwo regionalne.

 

Dzień 2. Żółtym szlakiem do Bacówki pod Bereśnikiem.

Niedaleko od Pijalni wód leczniczych przy Placu Dietla zaczyna się żółty szlak do Bacówki pod Bereśnikiem.

To bardzo dobra opcja na lajtowy dzień – lekki, niewymagający spacer z malowniczymi widokami.

Na samym początku szlaku spotykam (oczywiście!:)) bardzo przyjemną rodzinę. Dalej idziemy już razem.

Po drodze mijamy kilka opuszczonych domów. Ogarnia mnie dziwny smutek. Nie rozumiem jak można było opuścić posiadłość w tak niebywale pięknym miejscu. Nie rozumiem dlaczego nie znalazło się chętnych by to odkupić i wyremontować. Patrzę na ten już prawie nieistniejący balkon i wyobrażam ciepły słoneczny poranek, w ręku kubek z gorącą kawą, wokół kompletna cisza, tylko słychać ptaków, oczy nie mogą się nacieszyć widokiem… Marzyłabym o takim miejscu, byłby to raj na ziemi… Ale widocznie nie każdemu przypada do gustu taka izolacja. Do tego to wdrapywanie się tutaj również może być uciążliwe. Więc zrezygnowali. Życie w miasteczku napewno jest łatwiejsze, ale tu jest magia, jedyna w swoim rodzaju…

Idziemy jednak dalej. Po jakiś 20 minutach zbliżamy się do Schroniska Pod Bereśnikiem. Jest to bardzo urocze miejsce. Oczywiście przetestowałam tu szarlotkę i była przepyszna!

Po skonsumowaniu szarlotki decydujemy iść dalej i nie wracać tę samą drogą. Po chwili wchodzimy w las i przez pół godziny idziemy w gęstym cieniu drzew, aż potem nagle wydostajemy się na otwarte wzgórze i widoki znów są przecudne.

W pewnym momencie już zupełnie nie czuję się jakbym była w Polsce. Mam wrażenie, że jesteśmy gdzieś w ciepłym południowym kraju, tak niezwykle słonecznie i nadzwyczajnie ciepło jest w tym miejscu, a przecież mamy połowę października!

Promienia słońca tworzą surrealistyczne malowidła. Kompletnie zauroczyło mnie to miejsce.

Tylko kolor liści przypomina mi o tym, że jednak mamy już jesień.

Powoli schodzimy coraz niżej. Wracamy do Szczawnicy w okolicach Parku Górnego. Na obiad idziemy do Jakubówki – przyrządzają tu placki ziemniaczane na 13 sposobów. Dla mnie, jako wielkiej fanki tego dania, jest to raj na ziemi. Mają też dobre regionalne piwo, które po udanej wędrówce niezle smakuje na słonecznym tarasie.

Dzień 3. Sokolica

Umówiłam się z Justyną (z tej wczorajszej rodzinki), że idziemy rano razem na Sokolicę. Wczesnym rankiem zaczynamy wędrówkę łatwym spacerem wzdłuż Dunajca. Docieramy do miejsca, gdzie trzeba się przedostać na inny brzeg tej pięknej rzeki. Czekamy więc na flisaka. Flisakom się nie spieszy. Czekają jak się nazbiera większa grupa osób. Po 10 minutach zjawia się trzyosobowa rodzina i tuż za nimi flisak – uśmiechnięty, bo już jest wystarczająco dużo osób i opłaca się fatygować.

Płyniemy więc na inny brzeg Dunajca, gdzie zaczyna się właściwe podejście na Sokolicę. Cały czas dość stromo pod górę. Im wyżej, tym stromiej. Na samym końcu wdrapujemy się już po zupełnie wyślizganych skałach.

Na górze jest trochę tłocznie. Ale wycieczka szkolna akurat już schodzi, więc zrobiło się więcej przestrzeni i można się rozejrzeć. Bardzo malowniczo wyglądają z tej wysokości zawijasy Dunajca. Niczym szmaragdowy wąż wije się on między porośniętymi lasem sosnowym wzgórzami.

Metalowe barierki szpecą, no ale bez nich nie chcę nawet wyobrażać do jakich wypadków mogłoby tutaj dojść.

Słynna sosna nadal tu jest, ale wygląda niestety dość marnie po tym nieszczęśliwym wypadku, gdy została złamana i teraz rośnie tu tylko połowa tego drzewka….

Spędzamy tu jakieś 20 minut i kierujemy się w dół tym samym szlakiem. Dla chętnych jest możliwość zejścia z Sokolicy w kierunku Krościenka. Można też kontynuować wędrówkę i pójść na Trzy Korony. Mi się niestety spieszy, bo tego dnia już wracam do Warszawy.

Już będąc w autobusie nadal nie mogę przestać podziwiać urokliwe malutkie miejscowości, kóre mijamy po drodze.

I już czuję, że brakuję mi takich widoków: