Jerozolima

Jerozolima – jest to magiczne miasto. Miasto, którego nigdy nie zapomnisz, do którego będziesz zawsze chciał wrócić. Miasto, którego kolory, zapachy, dźwięki, ulice i ściany, niebo i słońce, wieczory i poranki zostaną w tobie na zawsze. To jest miasto, które ma swoje żywe serce, które bije dzień i noc. Każda z trzech monoteistycznych religii ma tutaj swoją świątynię – Wzgórze Świątynne i Ściana Płaczu dla wyznawców judaizmu, Golgota i Bazylika Grobu Bożego dla chrześcijan, Kopuła na Skale i meczet Al-Aksa dla muzułmanów.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Sami Izraelczycy nie mówią Ściana Płaczu, a mówią Ha-Kotel Ha-Maaravi – co znaczy Mur Zachodni, bo jest to fragment zachodniej ściany, która otaczała Wzgórze Świątynne. Ten fragment widoczny dla wszystkich nie jest tak naprawdę jedyną ocalałą częścią ściany. Bardzo długi odcinek wciąż istnieje, tylko znajduje się już w części podziemnej, ukryty pod warstwą późniejszych budowli arabskich, które zaczęto stawiać tu w 7 wieku n.e.
Kilka miesięcy przed podróżą dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak Western Wall Tunnels – czyli tunele pod Murem Zachodnim. To naprawdę warto zobaczyć!  Jedną z najciekawszych rzeczy tu, w tunelu, jest na pewno ogromny megalityczny blok, który jest częścią Ściany i który waży ponad 500 ton, “co jest jak 150 słoni”, powiedziała nasza przewodniczka. Dla porównania: bloki z których budowano piramidy egipskie ważyły od 2,5 – do 15 ton. Kamień ten, jak i inne megality, mogą być tu nawet od czasów Salomona.

Idziemy dalej wzdłuż Ściany i nagle dochodzimy do odcinka, który jest najbliżej położony od Świętego Świętych. Zarówno jak i fragment nadziemny, jest ten kawałek podzielony na męską i żeńską części. Jest to odcinek tak mały, że jednocześnie może się tutaj modlić po 5-6 osób, nie więcej. Nie wiem na jakich zasadach i na jak długo wpuszczają tutaj wierzących. Dla mnie to było bardzo wzruszające, kiedy zobaczyłam tych ludzi tutaj, modlących się w najświętszym dla nich miejscu.

Wycieczka po tunelu kończy się przy wielkim zbiorniku wodnym. Następnie już wychodzimy na świat w arabskiej części starego miasta, przy samej Via Dolorosa (Droga Krzyżowa). Jak i 2000 lat temu jest ona pełna hałaśliwych i zachęcających do kupienia towarów sprzedawców, którymi głównie są arabscy mieszkańcy. Na ich straganach można kupić praktycznie wszystko – od jedzenia do ubrań, od tanich kolorowych pamiątek do prawdziwych oryginalnych rarytasów.
Powiem, że przy pierwszym wejściu na stare miasto można być troszkę zszokowanym tym hałasem i harmiderem, a czasami nawet niezbyt delikatnym zachowaniem tych lokalnych “przedsiębiorców”. Ale już po kilku godzinach robisz się częścią tego życia, czujesz ten niepowtarzalny klimat.

Na pewno można być nastawionym na wszystko negatywnie, można widzieć w otoczeniu tylko złe rzeczy, ale wtedy nie da się żyć. Do dziś nie wiem, na czym polega sekret tego miasta, że przedstawiciele trzech różnych religij żyją tutaj pod jednym słońcem i jakoś dają sobie radę? Powiem szczerze, że nie rozgryzłam tego do końca…Czasami wydawało mi się, że wszystko polega na pozytywnym nastawieniu, na podejściu do wszystkich różnic i problemów z humorem i z optymizmem. Natomiast czasami miałam wrażenie, że muzułmanie, żydzi i chrześcijanie jak gdyby żyją tu w trzech różnych światach, że każdy robi swoje, trzyma się swoich zasad, tradycji i życzy sobie tylko tego, żeby i inni robili to samo. Czyli każdy zna swoje miejsce, zajmuje się swoim działem i nie chodzi tam, gdzie wie, że jemu lepiej nie chodzić…

Ja osobiście nie byłam w takich dzielnicach, ale było mi wskazano na jeden z kwartałów poza ścianami starego miasta i powiedziano, że to jest ta dzielnica, w której mogą rzucić kamieniem. Już słyszę krzyki sceptycznie nastawionych obywateli: “Przecież mówiliśmy, że tam jest niebezpiecznie!” Powiem na to tak – każde duże miasto posiada takie okolice, w których trzeba uważać. W Warszawie mówiono mi o niektórych dzielnicach, że tu nawet w ciągu dnia lepiej nie wysiadać z samochodu… Ale to wcale nie znaczy, że Warszawa jest miastem nieprzyjaznym lub niebezpiecznym dla turystów i że nikt nie może tu przyjeżdżać. Nie można się chować przed życiem, jeżeli chcesz zwiedzić świat.

Pamiętam również, że za nim ruszyliśmy na Górę Oliwną, która leży we wschodniej części Jerozolimy, to nasza pani przewodnik (Eleonora Gorokhovska) uprzedziła nas, że tam trzeba uważać na portfel i na telefon, i że czasami złodzieje potrafią sprzedać turyście jego własny telefon. Jak sobie to wyobraziłam, to zachciało mi się śmiać. Z nami nic takiego się nie stało. W Izraelu przez te całe osiem dni, ani razu nie mieliśmy sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia czy niebezpieczeństwa. Kiedy poruszyłam temat niebezpiecznej turystyki, to nasza przewodniczka, która mieszka w Jerozolimie już ponad 12 lat, powiedziała: „To na pewno nie dotyczy Izraela, dla turystów jest tutaj nawet bezpieczniej niż w Hiszpanii czy we Włoszech”. Turystyka tutaj nie jest żadnym zajęciem ekstremalnym, a jest ona zupełnie normalna, otwarta i pełna radości i przeżyć dla każdego, kto potrafi wyjść poza teren hotelu i zwiedzać okolicę, jak prawie wszędzie na świecie. Zgadzam się z tym. Myślę też, że jednak dużo zależy od nastawienia, między innymi, od nastawienia do innych ludzi, innych zwyczajów, tradycji. Nie mówię teraz o całej sytuacji politycznej, ale o życiu codziennym, o współżyciu, o porozumieniu…

W Jerozolimie, na Górze Syjon, jest cmentarz katolicki. Pochowani są tu żołnierze armii generała Andersa, którzy podczas Drugiej Wojny Światowej walczyli z nazistami we Włoszech i na Bliskim Wschodzie. Nawet tu, w jednym z najbardziej “polskich” miejsc, nie spotkaliśmy turystów z Polski. W tym miejscu również jest pochowany Oskar Schindler, ten samy, który w Krakowie ratował żydów pod czas holocaustu, i o którym Spielberg nakręcił swój znany film. Z cmentarzu tego otwiera się naprawdę przepiękny widok na miasto.

We wrześniu obchodzi się w Izraelu święto Rosz ha-Szana – czyli żydowski Nowy Rok (rocznica stworzenia świata). Miałam szczęście zobaczyć co się dzieje w nocy na starym mieście w Jerozolimie dwa dni przed Rosz ha-Szana. Czegoś takiego to jeszcze nie widziałam. Ulice są pełne ludzi, którzy tańczą, śpiewają, recytują na głos książki, chodzą z flagami, wszędzie tłumy, tłumy…ludzi jak strumień wylewają się z każdej uliczki, z każdego zaułka, nie ma gdzie się ukryć przed tym tłumem. Ten strumień ludzi zlewa się w rzekę, która cię niesie, i nagle jesteś już przy wejściu na plac przed Murem Zachodnim i z wysokości kilkudziesięciu metrów patrzysz w dół i widzisz jak setki, a może nawet i tysiące ludzi zbierają się przy Ścianie…Znika jakiekolwiek poczucie czasu, nie ma przeszłości, nie ma przyszłości, jest tylko wieczność, która cię pochłania.