Z lotniska Ben Gurion do Ammanu

Stało się tak, że nie było lotów bezpośrednich z Warszawy do Ammanu. Ale były niedrogie bilety do Tel Awiwu. Więc, decyzja została podjęta. Lecimy do Ben Gurion, a stamtąd docieramy do Ammanu i rozpoczynamy podróż po Jordanii. Między Izraelem a Jordanią są 3 przejścia graniczne. Przejście przy Allenby Bridge (King Hussein Crossing) odpadło od razu, bo tam już trzeba mieć jordańską wizę w paszporcie. Nie można jej kupić na miejscu. Przejście Aqaba-Eilat (W Izraelu nosi nazwę Yitzhak Rabin) – „trochę” nie po drodze…

Więc jedyną opcją dla nas było przejście graniczne przy Sheikh Hussein Bridge (Jordan River Crossing), które znajduje się w południowej Galilei przy miasteczku Beit She’an. Jest to też trochę „na około”, jak patrzysz na mapę, ale każda podróż to przecież przygoda.

Kiedy próbuję na Google’u zaznaczyć trasę, którą przejechaliśmy (czyli z Ben Gurion do Ammanu przez Beit She’an), to Google po prostu tego nie robi. Pisze, że trasa nie może być skalkulowana. Biedny, nieszczęsny ten Google! Naprawdę myśli, że są jakieś nieprzenikalne granice i niemożliwe drogi…

A to wcale nie było ciężkie zadanie do wykonania. Najpierw zaczeliśmy kombinować jak to zrobić najtaniej… Z transportem publicznym w Izraelu jest niezbyt idealnie, do tego jeszcze mieliśmy nocny lot. Taksówka od Ben Gurion do samego przejścia przy Beit She’an byłaby kosmicznie droga. Więc wymyśliliśmy, że najpierw bierzemy w Avisie samochód na 1 dzień (oczywiście najtańszy samochód), którym pojedziemy do Afuli. Afula to najbliższe od przejścia granicznego miasteczko, gdzie Avis ma swoje biuro. Jeszcze przed siódmą nad ranem byliśmy już w Afuli. Po drodze złapaliśmy kawę i jakieś ciastka. Jeszcze z godzinkę czekaliśmy w samochodzie zanim biuro się otworzyło. Na reszcie o ósmej to się stało i mogliśmy oddać samochód.

Panowie z tego Avisu na naszą prośbę zadzwonili do znajomego taksówkarza, który przybył po 5 minutach. Cenę powiedział od razu. To było coś około 150 szekli. Do zaakceptowania. Więc kolejny odcinek drogi – od Afuli do granicy izraelsko-jordańskiej jechaliśmy z przemiłym Panem, obywatelem Izraela, pochodzenia kurdyjskiego, który dosyć dobrze mówił po angielsku i opowiadał nam o swoim zamiłowaniu do Turcji oraz pokazywał różne ciekawostki po drodze. Takie, jak na przykład, wielka droga kolejowa, nowo wybudowana, która leci z Jordanii przez Izrael aż do Morza Śródziemnego. Albo Górę Gilboa, co była po prawej stronie drogi. To słynna góra biblijna, pod którą Filistyni pokonali króla Saula i trzech jego synów. Tuż za tą górą już widać Palestynę. Pokazywał również ogromne baseny zalane wodą, gdzie w szczerym polu hodują ryby. Opowiadał też coś o ptakach. Miałam wrażenie, że w cenie taksówki dostaliśmy też dodatkowy bonus – dobrego przewodnika.

Po 30 minutach w taksówce już byliśmy na granicy przy Sheikh Hussein Bridge. Od strony Izraela – duże, nowoczesne pomieszczenie. Wchodzimy. Wita nas dwójka pracowników i od razu mówią, że dzisiaj jest dość tłocznie, są kolejki, ale jeżeli chcemy mieć VIP-service, to za 100 (albo 150) dolarów załatwią nam wszystkie formalności w 10 minut. Patrzymy na nich, patrzymy na siebie, w reszcie patrzymy na 2 grupy turystów z Indii, które razem liczą około 40 osób i obecnie stanowią ten cały „tłum”. Dziękujemy panom i ustawiamy się w kolejce. Całe przejście tych wszystkich „formalności” zajęło nam około 15 minut i już jesteśmy na zewnątrz. Czekamy na autobus, który wiezie nas nie cały kilometr po „ziemi niczyjej” między Izraelem a Jordanią. Przejażdżka kosztuje 7 dinarów jordańskich.

Wjeżdżamy na most przez rzekę Jordan. Jeszcze kilka sekund i już jesteśmy za Jordanem. Nareszcie! Marzenie się spełniło. Od razu poczułam różnicę – zrobiło się trochę głośniej, żywiej, chaotyczniej. Autobus zatrzymuje się przy samym budynku granicznym. Nawet nie pamiętam, czy pytali o coś, czy tylko sprawdzili paszporty i wkleili do nich wizę. Koszt wizy jordańskiej to 40 dinarów i jest ona ważna przez miesiąc. Następnie – czas na prześwietlanie bagażu. Rzucamy walizki na pas. Walizki jadą. Kobieta, pracownik graniczny, obojętnie obserwuje ten proces.

Hurra! Jesteśmy w Jordanii! Ostatni odcinek – od granicy do Ammanu – był chyba najciekawszy, przede wszystkim pod względem prędkości, z którą jechaliśmy… Tuż za budynkami granicznymi jest budynek, w którym mieści się „siedziba” przedsiębiorstwa, zarządzającego lokalnymi taksówkarzami. Taryfy są napisane na tabelce na ścianie. Rajd do Ammanu kosztował coś około 45 jordańskich dinarów.

Kazano nam czekać na „naszego” taksówkarza, chociaż w tym samym momencie było tam co najmniej 5 wolnych panów, którzy pili kawę, palili papieroski albo w ogóle nic nie robili. Siedzieliśmy i czekaliśmy na „naszego” taksówkarza. Nareszcie po jakiś 15 minutach ten „nasz” przybył, ze świstem hamując przed budynkiem. Nie szukając logiki w tym wydarzeniu wsiadamy do jego samochodu i zaczyna się wyścig! Błagam każdego, kto będzie jechał od granicy do Ammanu, aby nie popełnił naszego błędu! Wyjmijcie kamerę i nakręćcie tą podróż! Nie wiem nawet jak to opisać.

Od razu zrozumiałam, że przepisy drogowe w Jordanii nikogo nie obowiązują. Dużo się dzieje na tych drogach! One po prostu tętnią życiem. Mężczyźni rozmawiają, dzieci się bawią, kobiety gdzieś idą, owce spacerują wzdłuż i w poprzek – i to wszystko dzieje się na drodze. To trzeba jakoś objechać, wyprzedzić, wszyscy trąbią, ale bez złości, tak sobie trąbią, bo już się przyzwyczaili tak robić.

Amman leży wysoko, na 19-tu wzgórzach, każde z których jest od 700 do 1100 metrów nad poziomem morza. Droga szybko robi się coraz bardziej serpentynowa. Nasz kierowca jednak nie zmniejsza prędkości i pędzi tak, jakbyś jechał gdzieś po niemieckiej autostradzie. Miałam takie mieszane uczucie szoku i zachwycenia. Im wyżej wjeżdżamy, tym fajniejsze widoki są dookoła. To koniecznie trzeba nakręcić kamerą. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to zrobię.

Nie było chyba nawet godziny 12-tej, a już byliśmy w Ammanie. Także, drogi Google’u, nie masz wyobraźni i uważasz że nie można dojechać z Ben Guriona do Ammanu… Jednym samochodem oczywiście nie można. Bo wynajęte w Izraelu pozostaje w Izraelu. Ale zawsze można znaleźć sposób, bo nie ma niemożliwych dróg. I ta podróż była fajna, wesoła i całkowicie bezproblemowa.