Jordania

Odkąd siebie pamiętam, zawsze chciałam dostać się na inny brzeg. Nieważne, jaki to był brzeg – jeziora, rzeki, bądź nawet morza…Kiedy patrzyłam na inną stronę – wiedziałam, że muszę tam się dostać. Kiedy siedziałam nad brzegiem Morza Martwego w miasteczku Ein Bokek i patrzyłam na zapalające się wieczorne ogni w jordańskich wioskach po tam tej stronie morza, poczułam ogromne pragnienie znaleźć się na tam tym brzegu, zupełnie tak samo, jak czułam to, kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem. Rok później deptałam już kamieniste wąwozy i wzgórza Jordanii i podziwiałam zachód słońca, siedząc nad brzegiem Morza Martwego po jordańskiej stronie.  Wtedy zrozumiałam, że to tylko stąd można patrzyć jak słońce chowa się za górami pustyni Judzkiej, i jak słone wody morza nabierają różowo-fioletowych barw, powoli przechodząc w brąz i płynne złoto, dopóki ostatni blask słońca nie zgaśnie nad wzgórzami leżącej naprzeciwko a jednak niewidocznej Jerozolimy…

Słońce znika bardzo szybko. Dosłownie w ciągu kilku minut, może nawet mniej niż dziesięciu. Trzeba było się spieszyć. Dzień wcześniej właśnie przegapiłam ten moment, choć i nawet biegłam do morza…Ale tego dnia już czekałam z aparatem w rękach, siedząc na ciepłym nagrzanym kamieniu. Do dziś wspominam ten zachód jako jeden z najpiękniejszych w moim życiu, w pełnej ciszy i harmonii, wierzę, że i 2 tysiąca lat temu tak samo wyglądało tu usypiające słońce, jakie zobaczyłam dziś.